Jak sądzicie, czym jest alchemia? Pewnie większość z was wyobraża sobie mędrców i uczonych, którzy w pracowni pełnej probówek, retort i spiral chłodnic, w oparach tajemniczych substancji, próbują zgłębić sekret nieśmiertelności i pozyskiwania złota. Otóż nic bardziej mylnego. Co prawda, alchemikiem nie zostanie kompletny idiota, ale nie wymaga to wcale ani ogromnej wiedzy, ani tym bardziej lat samodyscypliny. Żadnych odczynników, reakcji rodem z zajęć chemii stosowanej, wystarczy moc i kilka wyrysowanych symboli i można stworzyć wszystko. Powiedziałem „stworzyć”? Mój błąd. Alchemicy nie tworzą, tylko przemieniają – potrzebny jest im materiał wyjściowy. Co powstanie, to już zależy od wizji samego zainteresowanego, ale najpierw trzeba w proces włożyć równowartość produktu. Nie ma nic za darmo – oto jedno z podstawowych praw tej sztuki. Inne mówi, że człowiek, choćby nie wiem jak potężny, nie jest Bogiem. Może się bawić materią, ale sfera duchowa jest dla niego zamknięta, a próby uzyskania nieśmiertelności lub ożywienia martwych obiektów, to najprostsza droga do katastrofy. Wszyscy alchemicy o tym wiedzą.
No i co z tego, że wiedzą – zawsze znajdzie się ktoś, kto myśli, że jemu się uda. Ostatnim nominowanym do tytułu idioty roku został Edward Elric wraz z bratem Alphonsem, za próbę wskrzeszenia niedawno zmarłej matki. Efekt – chłopcom udało się stworzyć na chwilę coś rodem z najgorszych koszmarów. Trwalszym efektem było to, że Edward stracił rękę i nogę. I tak miał szczęście, ponieważ Al się całkowicie zdematerializował, zaś jego dusza została uwięziona w potężnej zbroi.
Jak ktoś mówi, że nie wolno, znaczy – ma powody. Chłopcy dostali nauczkę, ale teraz muszą całą sprawę odkręcić, albo na zawsze pozostaną w tym opłakanym stanie. Jedynym, co przychodzi im do głowy, jest odnalezienie Kamienia Filozoficznego, który co prawda złota nie produkuje, ale daje prawie nieograniczoną moc. W tym celu, po skompletowaniu Edwarda w lokalnym warsztacie, wyruszają w świat. Rzeczywistość poza granicami sielskiej wioski, w której spędzili dotychczasowe życie, szybko wystawia braci na ciężką próbę. Rządzi nią brutalne prawo dżungli. Słabsi muszą się podporządkować i walczyć o przetrwanie, zaś silniejsi starają się zdobyć jeszcze większą potęgę. Ponieważ przedstawicielami tej ostatniej grupy są w większości alchemicy, Kamienia poszukują całe chmary ludzi (i nie tylko). Oczywiście powstają sojusze, w tym ten, który zawsze zrzesza tych dysponujących największą siłą – armia. Rządzi ona krajem twardą ręką, zatrudnia w swoich szeregach najlepszych alchemików, bezwzględnie wykorzystując ich zdolności dla powiększenia swoich wpływów. W zamian oferuje dostęp do wiedzy i środków, o których cywile mogą tylko marzyć. Naturalnie dołączenie do niej szybko staje się celem Edwarda, ale czy wiedza, jaką posiądzie, będzie warta sprzedaży duszy dyktatorowi? Czy uda mu się odkryć sekret, którego bezskutecznie poszukiwało tylu innych, a jeśli tak, to czy uchroni go przed wykorzystaniem jako kolejnej broni? Wreszcie, kim jest tajemnicza czarnowłosa kobieta, co rusz utrudniająca chłopcom życie?
Jeśli mam być szczery, sposób przedstawienia alchemii przypomina mi zabawy w stylu Merlina, ale dowodzi to tylko po raz kolejny, ile Japończycy wiedzą o historii Europy, i nie ma zasadniczego wpływu na anime. Niestety, z fabułą też nie jest najlepiej. O ile na początku jest naprawdę ciekawie, całość jest spójna i zajmująca, to im bliżej końca, tym wyraźniej widać, że twórcom zaczynało brakować pomysłów. Pojawiają się dłużyzny, na siłę zatykane przeróżnymi „oryginalnymi” wstawkami. Charaktery bohaterów są też przeciętne – postaci skonstruowane są schematycznie i w pewnym momencie stają się boleśnie przewidywalne. Sytuację ratuje główny wątek, wypływający na powierzchnię co 2-3 odcinki – ten aż do końca trzyma w napięciu. Generalnie nie zaszkodziłoby przycięcie całości tak o 2/3. Wtedy dostalibyśmy naprawdę wspaniały produkt.
Grafika jest tak samo nierówna jak wszystko inne w tej serii. W jednej chwili zachwyca szczegółami i dobrym smakiem rysowników, by w następnej powodować ból zębów – na szczęście tych dobrych fragmentów jest więcej. Za to muzyka naprawdę piękna: klasyczne utwory instrumentalne i chóry znakomicie komponują się z bardziej nastrojowymi scenami. Koniec końców, otrzymujemy przyzwoitą serię, mającą jednak sporo wad. Na pewno warto ją obejrzeć, ale bez nastawiania się na coś wybitnego.